Nie podobało mi się. Historia Eddie została sprowadzona do klasycznego i wytartego przez kino przypadku "poor little rich girl". Czyli problemy rodzinne (och ten zły papa-kazirodca!) doprowadziły na dno tak słodką i uroczą istotkę. Och. I NIC więcej..! Psychologia jak z podręcznika dla matołów. Jak z pasma wieczornych dramatów klasy B na TVN dla gospodyń domowych.
Narkotyki, "gwiazdorstwo", ten sam schemat co juz po raz n-ty, tyle że tym razem są to lata 60te w Nowym Jorku i boski Andy Warhol. Kariera, sława, sex, drugs & rock'n'roll to bardzo NISZCZĄCE, ZŁE acz FASCYNUJĄCE połączenie, o czym reżyserzy nie dają zapomnieć. Także pamiętajcie, dzieci.
Film o podobnej tematyce - "Velvet Goldmine" - o ile jest lepszy! O niebo więcej prezentuje niz proste moralizatorstwo, śliczny buziak Sienny (która jak dla mnie aktorką jest kiepską, tyle że urody nieprzeciętnej) i marnie przedstawiona atmosfera wokół Andy'ego.
Ten film to prosta bajeczka o ślicznej, biednej panience, tak uroczo zagubionej, zrujnowanej przez narkotyki i ciagłą zabawę. NUDA! Po raz kolejny się nie chce oglądać tego samego schematu wzlotu i upadku. Do przewidzenia każda kolejna minuta filmu. Pff.
Nie wiem czy faktycznie historia Eddie powinna być tak spłycona, tak jednopłaszczyznowa, dosłowna, prosta. Schematyczna.
Film dla dzieciaków zafascynowanych latami 60tymi, Velvet Underground i psychodeliczną atmosferką wokół Warhola i jego wytwórni. Taki poszatkowany teledysk z modą tamtych lat i górnolotnymi dialogami o egzystencjalnym NICZYM.
Bullshit, nie warto.
Jest tu jednak coś więcej niż...
..."Kariera, sława, sex, drugs & rock'n'roll(...)"
**************
Co?
**************
Andy!
Właśnie dlatego żeby dostrzec w tej historii coś więcej niż tylko przeciętny film, gdzie schemat poprzedza schemat. Niestety trzeba zagłębić się w biografię Warhola, materialistyczno-konsubcjonistyczny wpływ jego sztuki, zachowania, popkultury, której był i jest częścią...rozważyć to wszystko w kontekście społeczno-kulturowym Ameryki z połowy i końca XIX wieku. Czyli poznać głównych bohaterów i dokładne tło wydarzeń, które przynajmniej według mnie staje się fatum, siłą sprawczą, która w tym czasie rozłożyła pionki na planszy życia tych ludzi.
Wtedy można wyłapać z filmu kilka smaczków, które nagle stają się dla tego obrazu bardzo wartościowe:) Kreacja, autokreacja jako element popkultury w Stanach Zjednoczonych i wiele innych. Nagle można zrozumieć i dostrzec, że to nie problemy rodzinne były powodem tragedii tej kobiety (również Warhola, społeczeństwa), nie Andy Warhola...nie do końca nawet ona sama.